Nasz poranny samolot nie wystartował z Kutaisi i razem ze współtowarzyszami podróży zawieziono nas minibusami do oddalonego o jakieś 50 km miasteczka Tskaltubo. Podobno zgromadzone olbrzymie ilości wody na pyrzowickim lotnisku nie pozwoliły od wczorajszego popołudnia na start samolotów. Tu brawo dla samolotowego przewoźnika Wizzair za sprawne zorganizowanie bardzo godziwego zakwaterowania wraz z wyżywieniem.
Tak więc wylądowaliśmy w dawnym ośrodku wypoczynkowym radziekiej wierchuszki. To podobno już Stalin przyjeżdżał i cała świta radzieckiej władzy do marmurowego ośrodka na Zakaukaziu. Stąd niedaleko już w wysoki Kaukaz i do Batumi nad Morze Czarne.
Dziś pozostały co prawda marmury, ale czasy dawnej świetności przeminęły i dopiero w ostatnich latach z mozołem rewaloryzuje się te sławne niegdyś obiekty. Poniżej kilka fotek pokazujących urokliwe usytuowanie ośrodka na wzgórzu, wśród starodrzewów, palm i bujnej roślinności. Tu na dworze temperatura dochodzi do 40 stopni, a w Polsce podobno chłody i ulewy.
Halo Halo czy może raczej – gamardżoba! Czy my aby przypadkiem przez to właśnie Tsakaltubo nie jechaliśmy marszrutką do Jaskini Prometeusza? Później jak szukałam informacji do tekstu o Jaskini Prometusza to natknęłam się na informacje że te wille które mijaliśmy po drodze to było ekskluzywne uzdrowisko (ze względu na jakieś specjalne wody mineralne). Rzeczywiście – z dawnej świetności niewiele zostało, choć może przez to robi to jeszcze większe wrażenie?