Tak powitała mnie droga, prowadząca do naszej leśnej chaty. Drzewa w pokłonie uginały się od nadmiaru śniegu i lodu. Tęga zima nadal trzyma.
Po kilku dniach nieobecności w lesie postanowiłem czym prędzej pojechać do swoich sikorek. Karmnik oczywiście był ogołocony ze smakołyków, które ostatnio zostawiłem. Po słonince ani śladu, a ptasie klopsy (specjalna mieszanka ziaren z tłuszczem w postaci zwartej kuli w drobnej siateczce) – pożarte. To oczywiście sprawka sójek, które tylko czyhają i kiedy zniknę im z pola widzenia, podbierają wystawione łakocie.
Po uzupełnieniu zapasów w postaci potłuczonych orzechów, słonecznika i powieszeniu świeżej słoninki, zabrałem się za usuwanie olbrzymich zwałów śniegu. Najtrudniej było się zabrać za zmrożone bryły śniegu, które po zsunięciu się z dachu, utworzyły trudne do przebycia zaspy.
Ogromne ilości spadającego z dachu śniegu naruszyły rynny. Prawdziwa zima pokazuje nam swoje oblicze. Jest w tym wiele piękna, ale i niepokoju. Czy woda w rurach nie zamarznie i czy nie popękają rury? Czy zwały śniegu nie naruszą dachów? Czy pod ciężarem śniegu drzewa nie zwalą się na budynki? Miejmy nadzieję, że wszystko dobrze się skończy i uroki prawdziwej zimy przypomną nam o tym, jak to drzewiej bywało.
Comments are closed.