To było tuż po zmierzchu, ale przy tym pochmurnym, listopadowym dniu dookoła posesji panowała ciemność. Jedynie wisząca lampa na podcieniach chaty rozświetlała niewielką część ogrodu.
Wracałem do chaty z kobiałką podpałki, którą kilkanaście minut przygotowywałem w drewutni. On stał w całej okazałości w pełni światła na podcieniach pod drzwiami wejściowymi. Znalazłem się dwa metry od niego i zamarłem. Po dłuższej chwili próbowałem wydusić z siebie jakiś stłumiony okrzyk, by go zmusić do opuszczenia tego miejsca, równocześnie energicznie tupiąc nogą. Dłuższą chwilę przyglądał mi się badawczo i odszedł kilka metrów dalej, pozostając nadal w kręgu światła lampy nieopodal podcieni chaty. Nie warknął na mnie, nie zaszczekał, nie wytrzeszczył zębów, ale i nie uciekał.
Wyglądał na dobrze zbudowanego i silnego. Miał uniesiony brązowy łeb ze sterczącymi uszami i mocnym karkiem. Z lekko opadającym grzbietem w kierunku tylnych łap i puszystą, sięgającą ziemi brązową, przypalaną i bujną kitą.
Zatrzymał się, zwracając łeb w moim kierunku z wlepionymi we mnie błyszczącymi ślipiami. Postał chwilę, a ja ponownie próbowałem krzyknąć, robiąc kilka kroków w jego kierunku. Zrobił kilkanaście kroków, okrążając grupę drzew naszego rosnącego tuż przy domu jawora. Znów się zatrzymał, odwracając łeb w moim kierunku z badawczym spojrzeniem. Ja przestąpiłem dwa kroki w jego kierunku i znów próbowałem krzyknąć. On okrążył niewielki pagórek z kompostownikiem i rosnącym przy nim sumakiem i znów znalazł się w kręgu światła pod Małym Domkiem – na wprost otwartej bramy wjazdowej. Jeszcze raz skrzyżowały się nasze spojrzenia, po czym lekko bujającym się truchtem zniknął w ciemnościach okalających Chatę w lesie.
Jeszcze na długo tego wieczoru pozostał mi obraz bliskiego spotkania z nowym mieszkańcem naszych Borów Stobrawskich.
PS. Przed czterema laty w poście z 21 marca 2014 roku pisałem o goszczących w Chacie w lesie naukowcach z Białowieży, którzy zapowiadali osiedlenie sie u nas tych „gości”.
Comments are closed.